W ciepły, letni dzień, na skraju spokojnego stawu otoczonego wysokimi trzcinami, kaczka wygrzewała się na swoim gnieździe. Po wielu dniach troskliwego wysiadywania jaj nadszedł wreszcie moment, na który czekała – jedno po drugim skorupki zaczęły pękać, a z nich wychodziły małe, puszyste kaczątka.
– Pip, pip! – zapiszczały radośnie, rozglądając się po świecie pełnym światła i zieleni.
Jednak jedno jajko było większe od pozostałych i wciąż pozostawało nienaruszone. Kaczka westchnęła, ale cierpliwie czekała. Po dłuższym czasie jajko wreszcie zaczęło pękać, a z wnętrza wyłoniło się pisklę. Było większe, niezdarne, a jego pióra miały dziwny szarawy odcień. Nie wyglądało jak reszta rodzeństwa.
– Jakie ono brzydkie – zaszemrały inne kaczki, przyglądając mu się z ukosa.
Matka spojrzała na swoje ostatnie dziecko i choć różniło się od reszty, postanowiła traktować je z równą miłością. Ale inne ptaki na stawie nie były tak wyrozumiałe. Gdy kaczątka zaczęły pływać po wodzie, ich szare rodzeństwo było zawsze spychane na bok.
– Odsuń się! – syczały młode kaczki. – Czemu jesteś taki brzydki? – dodawały inne ptaki.
Każdego dnia kaczątko czuło się coraz bardziej samotne. Nie było mile widziane ani wśród kaczek, ani nawet wśród kur, które mieszkały na farmie niedaleko stawu. Jego brzydota sprawiała, że wszyscy go odrzucali.
Pewnej nocy, gdy wiatr szumiał w trzcinach, postanowiło opuścić rodzinne miejsce. Przebiegło przez pola, przemykało między wysokimi trawami i w końcu dotarło do dzikiego bagna. Tam, w ciemności, znalazło schronienie wśród trzciny.
Z czasem nauczyło się żyć samotnie. Czasem przylatywały do niego dzikie gęsi, czasem odwiedzały go żaby, ale nikt nie zostawał na dłużej. Kiedy przyszła zima, jego serce ścisnęło się z tęsknoty. Staw zamarzł, a ono było bliskie śmierci z zimna i głodu.
Pewnego ranka kaczątko zobaczyło na niebie ptaki, jakich nigdy dotąd nie widziało – piękne, białe, z długimi szyjami i majestatycznym lotem. Były tak niezwykłe, że kaczątko poczuło ukłucie bólu – dlaczego nigdy nie będzie wyglądać jak one?
Zima była ciężka, ale kaczątko przetrwało. Wiosną, gdy lód stopniał, ruszyło przed siebie, nie mając już żadnych oczekiwań wobec świata. Dotarło nad rozległy staw, gdzie woda lśniła w słońcu. Zmęczone, podeszło do brzegu i zanurzyło dziób, by napić się wody.
Wtedy zobaczyło swoje odbicie.
To nie była już mała, szara, niezdarna istota. W tafli wody odbijał się piękny łabędź o śnieżnobiałym upierzeniu, smukłej szyi i błyszczących oczach.
Nie było już brzydkim kaczątkiem – było kimś zupełnie nowym.
Wtem usłyszało plusk. Kilka innych łabędzi podpłynęło bliżej.
– Chodź z nami – powiedziały łagodnie.
Serce mu zadrżało. Przez całe życie czuło się odrzucone, brzydkie i niepotrzebne, a teraz nagle znalazło swoje miejsce. Dołączyło do nich, czując, że w końcu naprawdę należy do tego świata.
Brzydkie kaczątko nie było brzydkie – po prostu jeszcze nie wiedziało, kim naprawdę jest. I tak oto nauczyło się jednej z najważniejszych prawd: nie można oceniać siebie według tego, co mówią inni, bo czasem potrzeba tylko czasu, by rozkwitnąć w pełni.